środa, 1 czerwca 2016

Podnieś mnie jeśli potrafisz... – Rozdział XVII

Hejo, jest tu jeszcze ktoś? :D
Po miesięcznych trudach i bólach udało mi się to w końcu napisać.
Nie będę się tłumaczyć, bo po co? Cieszę się że jest następna część i możemy przejść dalej ^^
Ten rozdział... Szkoda gadać, pisałam go 3 razy XD A i tak nie wyszedł taki, jak bym chciała.
Czekam na opinie, bo sama nie wiem co mam myśleć o tym rozdziale. I możecie również zgadywać ile części pozostało do końca opowiadania :P
Ale nie przedłużając... Zapraszam!

Świat się nie zawalił, czas nie przestał płynąć, a Naoki musiał nauczyć się żyć ze świadomością tego, że Eizo go kocha. Szczerze mówiąc, czuł się z tym niesamowicie niezręcznie.
Owszem, nawet białowłosy był kiedyś zakochany, ale wtedy sprawy toczyły się zgoła innym torem. To on, był tym zakochanym, tym, który ubiegał się o uwagę i sympatię drugiej osoby. Jednakże, nie był nigdy po drugiej stronie medalu, kiedy to “ktoś” o niego zabiegał. I właśnie dlatego czuł się tak w towarzystwie bruneta.
Naoki z jednej strony go rozumiał, a z drugiej, nie miał zielonego pojęcia, co nim kierowało. Czemu zakochał się w właśnie takiej osobie, jaką był? Czemu on? Przecież nie był nikim szczególnym; nie był przystojny, zabawny, czy niesamowicie interesujący…
Gwałtownie potrząsnął głową, wyganiając z niej natrętne myśli i po raz kolejny podwinął rękawy kremowego swetra, który stanowczo był na niego za duży. Białowłosy wrócił do tworzonego wcześniej rysunku – ostatnio zainteresował się rysowaniem, przy pomocy węgla i teraz zgłębiał tę technikę, jednocześnie irytując tym wszystkich dookoła – widząc kątem oka bruneta, krzywiącego się z niesmakiem, kiedy jego uszu dobiegł skrzypiący dźwięk węgla ocieranego o papier.
Eizo nonszalancko opierał się o parapet okna, przez które wyglądał. Miał na sobie białą, elegancką koszulę, a kiedy Naoki na niego spojrzał, ten akurat poluzowywał granatowy krawat, wiszący mu na szyi. Jednocześnie brunet bardzo uważnie kontemplował obraz rozciągający się za oknem, jakby intensywnie o czymś myślał, albo nie mógł uwierzyć, że zima zbliża się wielkimi krokami.


Drzwi z impetem uderzyły o framugę, odrywając wszystkich klubowiczów od wykonywanych zajęć. Winną zamieszania, okazała się być, przewodnicząca klubu, Kuniko Anzai, która ciężko dysząc, jedną dłonią przytrzymywała się drzwi, a w drugiej kurczowo ściskała jakąś kartkę.
– Nareszcie są wyniki konkursu – powiedziała, gdy udało jej się zaczerpnąć oddech. Najwyraźniej biegła całą drogę z budynku centralnego, żeby przekazać im wieści. Dobre, czy złe?
– Czekam z niecierpliwością Anzai-sempai – Powiedział Eizo, chociaż jego zachowania nie można było odczytać, jako zniecierpliwionego, czy chociażby przejętego. Był zainteresowany faktem, lecz nie tak bardzo jak by się można było spodziewać, po osobie z jego temperamentem.
– Wyobraźcie sobie – okulary prawie zsunęły się z nosa przewodniczącej, ale szybko je poprawiła, nie przestając wpatrywać się w trzymaną w dłoni kartkę – że w tym roku, w naszym gronie znajduje się dwóch laureatów. Naoki, Eizo, gratulacje chłopaki!
Sceny takie jak ta, szczególnie często pojawiają się w różnych amerykańskich filmach. Zawsze dzieje się to samo, a ludzie zachowują się w sposób ściśle określony i aż do bólu przewidywalny. Wszyscy obecni składają zwycięzcy (w tym wypadku aż dwóm) gratulacje, ściskają ich, wiwatują albo w jakiś inny sposób okazują swoją ekscytację. A potem wracają do wcześniej wykonywanych czynności, jakby nigdy nic.
Eizo jako osoba, która nie tak dawno dołączyła do tej gromadki zapaleńców, miał całkowite prawo być dumny ze swojego osiągnięcia, lecz wcale się tak nie czuł. Był przekonany, że obraz, który ostatecznie zdecydował się zgłosić do konkursu, mógł zostać wykonany o wiele lepiej; w sposób bardziej przemyślany, czy staranny. Tymczasem dzieło, które zapewniło mu pozycję laureata w ogólnokrajowym konkursie, było niesamowicie emocjonalne. Można powiedzieć, że przelał na płótno wszystkie swoje żale, wątpliwości, obawy i troski. A na konkurs zgłosił ten konkretny obraz – czego zupełnie nie planował – ponieważ nie miał niczego innego w zanadrzu.
Kiedy przyszedł z nim do szkoły, farby używane do jego namalowania nie były jeszcze całkowicie wyschnięte i mimo tego, że torba, w której przenosił obraz, była od wewnątrz wyłożona swego rodzaju pianką, to nawet bez zaglądania do środka wiedział, że malowidło nie miało szans przetrwać transportu bez szwanku. Nawet nie sprawdzał tego, przed oddaniem go przewodniczącej. Jak taka praca, mogła zdobyć nagrodę w ogólnokrajowym konkursie?!
– Nikt nie widział tego obrazu, prawda? – Szepnął pod nosem. 
Najwyraźniej nikt go nie usłyszał, bo wszyscy powrócili do swoich wcześniejszych zajęć. Tylko Naoki, który od samego początku zupełnie nie był przejęty, czy to otrzymanym tytułem, czy entuzjazmem przyjaciół, dalej siedział po turecku na stole w koncie klasy, teraz na krótką chwilę podniósł wzrok znad szkicownika, jednak nie zauważywszy niczego niepokojącego wrócił do pracy. Swoją drogą, to był dokładnie ten sam szkicownik, który Eizo pamiętał, jeszcze z dnia, w którym się poznali.


~~*~~


Przez dwie godziny trwania zajęć w klubie, Eizo nie zrobił absolutnie nic konstruktywnego. Trochę wyglądał przez okno, trochę bawił się telefonem, ale zdecydowaną większość czasu tępo wpatrywał się w ścianę naprzeciwko. Równie dobrze mógł w ogóle nie przychodzić tego dnia do klubu, bo nie dość, że czuł się wyjątkowo podle, to na dodatek miał dziwne wrażenie, że zawadza wszystkim dookoła.
Każdy z jego znajomych zajmował się czymś konkretnym, każdy pracował aktualnie nad jakimś dziełem albo myślał nad następnym. Tymczasem brunet nie mógł wykrzesać z siebie chociaż tyle siły, żeby rozstawić swoje stanowisko. A nawet, jeśli jakimś dziwnym przypadkiem, by mu się to udało, to znając życie, zamiast wpatrywać się w ścianę, wpatrywałby się w puste płótno. Co za różnica?
W tej samej chwili, w której telefon w kieszeni Irie wydał z siebie wibrujący dźwięk przychodzącej wiadomości, Eizo przypomniał sobie o czymś, co zastanawiało go od pewnego czasu. A konkretnie od dnia, kiedy ponad dwa tygodnie temu, przewodnicząca zerwała, z wiszącego na ścianie, wielkiego kalendarza, kartkę z napisem “Listopad” i jego oczom ukazała się kartka z napisem “Grudzień”. Mianowicie, tym zastanawiającym czymś, było to, że jeden z dni – konkretnie dwudziesty szósty grudnia – zaznaczony był wielkim, czerwonym okręgiem. Nie był jednak w jakikolwiek sposób podpisany, czy coś w tym rodzaju, więc brunet nie miał jak dowiedzieć się o co chodzi, na własną rękę.
– Hej… – Mitsu, która stała najbliżej, spojrzała na niego pytająco – Co się dzieje dwudziestego szóstego grudnia?


Jedną z cech Watanabe, było to, że potrafił człowieka niesamowicie zaskoczyć. To już nie pierwszy raz, kiedy Naoki nie wiedział, co mu odpowiedzieć. Przestał rysować, spuścił wzrok, a kiedy po chwili go podniósł zauważył, że Ryu, Kuniko, Mitsu i Suzue bacznie go obserwują. Mieli takie zbolałe miny, że wyglądali aż śmieszne.
– Co tak na mnie patrzycie? Przecież to nie jest żadna tajemnica. – wiedział, że brzmi żałośnie, ale mimo to kontynuował – To rocznica – zwrócił się bezpośrednio do Eizo – Dokładnie rok temu, dwudziestego szóstego, opuścił nas założyciel tego klubu.
– Ech? W środku roku szkolnego?
– Och, Uyko nie chodził już do naszej szkoły, był absolwentem. – Mówienie tego sprawiało białowłosemu ogromny ból, jednak twardo ciągnął dalej. – Po prostu tego dnia odwiedził nas, po raz ostatni.
– Dobra, spoko. Ale ciągle nie rozumiem po co zaznaczać coś takiego w kalendarzu.
Tym razem Naoki nie był w stanie mu odpowiedzieć. Zwiesił głowę, a w dłoniach ścisnął brzeg swojego swetra. Przed chwilą jakoś trzymał fason, ale teraz czuł, że jakby miał dalej mówić, to albo jąkałby się tak, że nie dałoby się go zrozumieć, albo by się rozpłakał.
Był bardzo wdzięczny Ryu, kiedy ten podszedł do bruneta i kładąc mu rękę na ramieniu, przemówił za niego.
– Słuchaj Watanabe. To nie jest tak, że ci nie ufamy, czy coś. Jesteś jednym z nas i w ogóle, ale ta sprawa ciebie zwyczajnie nie dotyczy i po prostu lepiej by było, jakbyś nie drążył tematu.
Eizo kiwnął głową, na znak zgody i ponownie oparł się o parapet.
Naoki przez kilka minut trwał w bezruchu, jedynie gniotąc sweter w dłoniach. Po tym czasie, wstał chwiejnie ze swojego miejsca. Kolejny raz został obdarzony tymi zbolałymi, współczującymi spojrzeniami. Oznajmił, że zakręciło mu się w głowie i musi się przewietrzyć, a następnie zabrał swoją kurtkę i szybko wyszedł z pomieszczenia.
Był świadomy, że ktoś za nim podąża, a mimo to – a może właśnie dlatego – przyśpieszył jeszcze bardziej. W tej chwili nie miał ochoty na niczyje towarzystwo.
Na dworze padał deszcz, a on nie zabrał parasolki. Miał ze sobą jedynie telefon komórkowy i kurtkę, której kaptur zarzucił sobie na głowę. Opuścił teren szkoły, a kiedy obrócił się za siebie, w oknie Klubu Miłośników Malarstwa zobaczył znajomą brązową czuprynę.
Mimo dalekiej drogi, białowłosy postanowił iść do domu pieszo. Szedł z podniesioną głową, a łez na jego twarzy, już po chwili, nie dało się odróżnić od kropel spadających z nieba.

3 komentarze :

  1. Ja czytam twojego błogo i zawsze czekam na dalszy rozdział

    OdpowiedzUsuń
  2. Siemanko! Jestem tu nowa :D póki co opowiadanko jest moim zdaniem świetne! Strasznie jestem ciekawa tego 26 grudnia i histori związanej z założycielem klubu *^* czekam na kolejny rozdział:D pozdrowionka i weny :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo ^^ Niesamowicie cieszy mnie to, że komuś podobają się moje literki XD
      Tajemnice, tajemnicami, nie można wszystkiego od razu zdradzać, cnie?
      Postaram się napisać jak najszybciej, obiecuję~

      Usuń